Ach platformówki – to mój ulubiony gatunek gier odkąd pierwszy raz miałem okazję spróbować sił w pewnej 8 bitowej grze o wąsatym hydrauliku. Od tamtej pory staram się ogrywać prawie każdy tytuł z tego gatunku o ile tylko mogę…
Nie dziwi więc pewnie nikogo, że gdy tylko zobaczyłem możliwość składania zamówienia na nowe przygody z wytwórni Walt’a Disney’a w preorderze – od razu to zrobiłem.
Fabuła Wyspy Iluzji wydaje się być dość prosta.
Czwórka najsłynniejszych bohaterów bajek Disney’a – czyli Myszka Miki, Myszka Mini, Kaczor Donald I Goofy otrzymują tajemnicze zaproszenie na wyspę Monoth gdzie ma się odbyć piknik.
Tam spotykają garstkę „królikopodonych jegomościów” zwanych Hokunami (możliwe że źle odmieniam) którzy proszą naszych bohaterów o drobną pomoc.
Chodzi o odzyskanie 3 artefaktów.
Ci bez namysłu zgadzają się (no, prócz Doanlda, ale ten też daje się jakoś przekonać ).
Grafika i udźwiękowienie
Gra utrzymana jest w bardzo kolorowej jak to na bajki przystało oprawie graficznej.
Wszystko działa mega płynnie szczególnie jak na możliwości Switcha.
Cała gra działała w stałych 60kl/s.
Postacie głównych bohaterów wzorowane są na kreskówkach z lat 2013 – 2019 czyli „nowe retro”.
Cała sceneria jest natomiast jak najbardziej współczesna.
Lokacje często się zmieniają za sprawą bardzo dużej mapy po której będziemy się poruszać.
Mamy więc lasy, zamki czy choćby chmury.
Co jakiś czas gra zostaje przerwana przez filmowe przerywniki.
Są one wykonane w sposób nieodbiegający od całej reszty – czyli bardzo miły dla oczu i w tym typowym „nowo-disney’owskim” stylu.
Nie zabrakło też napisów ale …. Jak to z grami na Nintendo bywa – języka Polskiego nie uświadczymy, a wielka szkoda, szczególnie że „targetem” tej gry są młodsi gracze którzy mogą jeszcze nie radzić sobie z językiem obcym.
Podobnie jest z muzyką – dobrana jest idealnie do sytuacji.
Zmiana lokalizacji często powoduje zmianę muzyki.
To samo tyczy się gdy nadchodzi jakiś ważny moment.
Rozgrywka
Oglądając trailer z gry nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gdzieś to już widziałem.
Nie myliłem się – gra swoją budową bardzo przypomina dość popularną grę o luchatorach – „Guacamelee!”.
Mamy dość podobną dynamikę, widok z boku a i cała „zasada działania” jest dość zbliżóna.
Z tą różnicą że w w/w tytule możemy przeciwników atakować za pomocą różnych ciosów czego w Disney Illusion Island zabrakło.
Tak – w grze nie ma typowych ataków, co nie znaczy że nie napotykamy co krok na różnych przeciwników.
Musimy ich po prostu omijać co czasem nie jest takie proste.
Mi w głowie utknął dziwny stwór który chodząc w przód i tył co jakiś czas zmieniał miejsca z którego wychodziły jego …. Dziwnie to brzmi.
Mówiąc prościej – jego „macki” (?) raz wychodziły z boku, raz od góry co jakiś czas zmieniając położenie.
Żeby móc go przeskoczyć trzeba było wyczekać odpowiedni moment.
Nawet boss’owie z którymi co jakiś czas przychodzi nam się zmierzyć nie wymagają „bicia”.
Ich pokonanie skupia się na tym aby znaleźć jakiś słaby punkt lub wcisnąć/skoczyć na coś co akurat pojawiło się w danym momencie.
Ale po kolei.
Na początku gry jesteśmy trochę bezradni.
Potrafimy tylko skakać co zamyka nam drogę do wielu lokalizacji.
Z czasem, idąc z fabułą zdobywamy nowe umiejętności jak szybowanie, skakanie po ścianach czy podwójny skok.
To tylko niektóre z rzeczy jakie nauczymy się, ale do tego potrzeba czasu i cierpliwości.
Trzeba jednak zauważyć że gra nie należy do zbyt dynamicznych i często „karze” za pośpiech.
Postacie poruszają się dość wolno – szczególnie jak na tak wielki świat i momentami miałem ochotę krzyknąć „no weź rusz się trochę szybciej”.
Często łapałem się też na tym że nie chciało mi się czekać na platformę która akurat zjechała na dół i musiałbym odczekać kilka sekund więc ja jak głupi skakałem w przepaść na kolczastą podłogę tracąc jedno „serduszko” aby tylko przyśpieszyć trochę rozgrywkę.
Do tego dochodziła jeszcze konieczność dość częstego spoglądania w mapę.
W grze jest naprawdę wiele dróg, rozwidleń i krętych ścieżek przez co bez tej mapy bardzo łatwo dałoby się zgubić.
To dodatkowo rozciąga rozgrywkę.
Kolejnym aspektem gry są „znajdźki”.
Jest ich naprawdę wiele.
W trakcie naszej podróży zbierać musimy niebieskie, płonące kulki zwane Glimt za które będziemy kupować części układanek a te po złożeniu ukażą różne grafiki ale też dodatkowe serca.
Drugi typ znajdziek to Tokuny czyli karty informacyjne na temat postaci.
Kolejny rodzaj rzeczy do zbierania to memorabilia będące czymś w rodzaju pamiętnika z przygodami Myszki Miki.
Ja po pewnym czasie wymiękłem bo po prostu nie dałem rady znaleźć niektórych rzeczy mimo że były zaznaczone na mapie.
Może to mieć związek z tym że ukończyłem grę i po prostu się nie da – ale tego nie wiem na pewno.
Gra robi się ciekawsza gdy zaczynamy grać ze znajomymi.
Tak – gra przeznaczona jest nawet dla 4 gdzie każdy dostaje inną postać.
Jest to o tyle ciekawe że jeden gracz może pomagać drugiemu gdy ten jest w potrzebie i przytulić go co nagrodzone zostaje dodatkowym sercem.
Niestety nie mogę zbyt wiele o niej powiedzieć, gdyż tryb dla wielu graczy odpaliłem tylko na moment w celu sprawdzenia, zaś cała grę skończyłem solo.
Dziwi mnie natomiast często spotykane zdanie w innych recenzjach o poziomie trudności tej gry.
Nie wiem – może już jestem za stary i refleks siada, może to zmęczenie po Diablo… nie wiem, wiem natomiast że chwilami miałem już sytuację kryzysowe kiedy chciałem rzucić padem o glebę
Moja ocena końcowa nie będzie do końca obiektywna (bo takie coś chyba nie istnieje) głównie dlatego że uwielbiam platformówki i za to że gra jest z tego gatunku dostaje z automatu 6+
Z minusów to na pewno dość powolne tempo gry co momentami naprawdę męczy.
Do tego dochodzi jeszcze brak polonizacji choć ja już się z tym pogodziłem.
Jeśli nie lubicie „maksować” gier i zbierać wszystko na 100% – długość gry też może lekko zasmucić.
No a teraz plusy.
Przede wszystkim ta gra to uczta wizualna – ogląda się to naprawdę przyjemnie i zarówno młodsi znający Myszkę Miki i przyjaciół od niedawna ucieszą się na ich widok, a Ci starsi poczują w serduchu lekką nutę nostalgii.
Fabuła – może nie jest to splot zawiłych powiązań jak w jakimś kryminale, ale mnie momentami zaskoczyła, szczególnie że TO GRA DLA DZIECI.
Ją także zaliczam na plus.
Tryb dla wielu graczy – gry kanapowe nie są już tak popularne jak niegdyś, dlatego doceniam możliwość wspólnego grania przed jednym ekranem.
Sama gra w Co-Opie powinna zadowolić zarówno tych starszych, bardziej doświadczonych którzy będą ze sobą ściśle współpracować, choć i rodzice z dziećmi powinni z łatwością zrozumieć o co chodzi i jak grać ze sobą.
Moja ocena: 8/10 (głównie za brak języka polskiego).